Okres urlopowy to dla mnie, paradoksalnie, okres wytężonej pracy i maksymalizacji niedostatku wolnego czasu. Wszak tych co na urlopach ktoś musi zastąpić. I tym kimś jestem ja. A przynajmniej u mnie w pracy, bo gdzie indziej są od tego inni (na szczęście :-) ). Dlatego musicie mi wybaczyć nieco rzadsze wpisy – przy ograniczonym bardziej niż zwykle czasie, gdy zachodzi konieczność wyboru – pisać czy grać zazwyczaj stawiam na to drugie. Ale dzisiaj nie o tym będzie.
Wbrew różnym przeciwnościom udało mi się już wyskoczyć z moją Lubą na kilka dni nad może. Tak samo jak wszędzie, również na „wyjeździe” moja natura gracza dawała o sobie znać. Do plecaka powędrowały koszulki z motywami z ulubionych gier; aby zgolony na łyso czerep nie przysmażył się za bardzo na słońcu świetnie nadała się czapka Watch-Dogs, do kompletu z bandaną aby nikt mnie nie rozpoznał podczas hakowania :-). A tak serio, wzięty dla zgrywy „gangsterski” element garderoby przydał się – Kołobrzeg powitał nas deszczem i wichurami, więc bandana świetnie posłużyła jako szalik. Osłona dla gardła była konieczna bo brało mnie przeziębienie. Na szczęście następne dni to już bardzo fajna pogoda. Tyle o garderobie. Za to do podręcznego bagażu wrzuciłem PS Vitę.
Jak grać, premierze, jak grać? Na urlopie.
Tym, którzy zaczęliby się teraz pukać w czoło wyjaśniam – konsolka powędrowała ze mną nie po to by grać a plaży (co swoją drogą lejące żar na ziemię słońce i tak by uniemożliwiło) czy w zaciszu wynajętego pokoju. Nie, dla mnie to równie bez sensu (no i dziewczyna za żadne skarby by na to nie pozwoliła, zresztą jej stosunek do gier to temat na osobny wpis). Wakacje są po to by wakacjować – czyli korzystać z tego, czego się nie ma w domu. Ale pięciogodzinną podróż pociągiem relacji Poznań – Kołobrzeg trzeba jakoś przetrwać. I tu kieszonsolka sprawdza się nad wyraz dobrze.

Zatem ucinając sobie w ten sposób część z godzin spędzonych w pociągu, po przejściu kilku etapów w grze mogę stwierdzić, że panowie z Sanzaru Games wykonali dobrą robotę. Konwersja na przenośna konsolę prezentuje się bardzo dobrze, gra wygląda świetnie, spadków animacji nie zauważyłem, jest płynnie, kolorowo i bajkowo. Fajnie, że gra prezentuje sobą inny, niż typowy dla platformówek 3D, styl rozgrywki. Thieves in Time to skradanka, więc o frontalnym ataku na przeciwników nie ma mowy, należy ich omijać i w miarę możliwości okradać. Skradanka, ale mocno uproszczona tak by nawet najmłodsi nie mieli problemu z wykiwaniem strażników. Niestety tu wychodzi skierowanie gry właśnie do najmłodszych co objawia się stosunkowo niskim poziomem trudności i ślamazarnym tempem. Dla fanów gatunku i tak pozycja obowiązkowa, ale ja osobiście zauważyłem, że znacznie bardziej niż rozbudowane platformery 3D leżą mi, może prostsze w założeniach, ale bardziej dynamiczne i trudniejsze platformówki 2 czy 2,5D. Takie jak kultowy Crash Bandicoot, Pandemonium (pamięta ktoś?) czy Rayman Origins i Legends – żeby wymienić coś ze świeższych tytułów. Tym niemniej ze Sly’em bawiłem się dobrze
Salon uciech wszelakich
Jakoś dojechałem i oto byłem na miejscu. Leżakowałem na plaży, wcinałem ryby, kebaby, lody i co tam się jeszcze wcina nad morzem. Bonus +2 do wagi :-( . Ale równocześnie wciąż rozglądałem się za „Wozami Drzymały”, czyli słynnymi budami pełnymi automatów z grami komputerowymi. Określenie wzięło się stąd, że wiele z tych "Salonów Gier Komputerowych" mieściło się w cyrkowych wozach bardzo podobnych od tego, którym zasłynął Michał Drzymała, a który stał się symbolem polskiej walki z niemieckim (pruskim) zaborem.


Walka na śmierć i życie

Szczęśliwie gry komputerowe przygotowały mnie na atak zmutowanych insektoidów, więc zachowałem zimną krew. Na spokojną prośbę „WEŹ MI GO! BŁGAM!” ma Luba nie wyraziła entuzjazmu, musiałem więc sam sobie radzić. Udało mi się go strząsnąć z nogi, ale skubaniec wracał. Najwyraźniej wydawało mu się, że akurat ja jestem smaczny. Wykorzystałem moment gdy był tuż nad podłogą i zadeptałem gnoja. Dopiero po trzecim laczku wyzionął ducha – taka to była zmutowana bestia – a ja mogłem wrócić do rozgrywki. Niestety podczas całej tej kabały (mimo, że ciągle strzelałem na oślep w stronę ekranu – multitasking pełną gębą :-) ) straciłem sporo życia i drugiej misji już nie ukończyłem. Pierwotnie chciałem jeszcze wypróbować symulator samochodowy, ale dałem sobie spokój (na wypadek gdyby było ich więcej). Zaoszczędzone w ten sposób dwa zeta przeznaczyłem na zimną mineralkę na uspokojenie.
Taką oto przygodą życia zakończyły się moje wakacje w Kołobrzegu, czasu do pociągu już wiele nie zostało, więc szybko do pokoju, po rzeczy i na dworzec. Część podróży ponownie umiliłem sobie grając, część śpiąc a część zwyczajnie rozmawiając z ukochaną (to, że nie pomogła mi z szerszeniem już jej wybaczyłem). Wracałem zadowolony – tak z wyjazdu, jak i faktu, że w domu czekała, zakupiona tuż przed wyjazdem, PlayStation 4 z Watch_Dogs w czytniku. Szkoda tylko, że „Salon Gier” okazał się takim rozczarowaniem, będąc na urlopie zawsze szukam takich miejsc, gdzie czas się zatrzymał i można pograć w arcade’owe szpile jak za dawnych lat. Kołobrzeski salon miał na stanie zdecydowanie za mało gier a za dużo szerszeni. A może wy znacie jakieś wakacyjne miejsca, gdzie zachowały się jeszcze dawne salony gier, Wozy Drzymały w swojej pierwotnej czystej postaci?
Poprzednie wpisy z cyklu znajdziesz tutaj.
Nie zapomnij polubić blog ograny na Facebooku – będziesz zawsze na bieżąco z ogranym. Można wejść również na portal zblogowani.pl gdzie także można śledzić moje i nie tylko moje wpisy. Dodałem też możliwość obserwacji na Google+ oraz założyłem profil w tej usłudze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz