poniedziałek, 16 czerwca 2014

Krew nekkera wojownika czyli Z życia gracza 1#

Wiedźmin
Na pewno nie raz zdarzyło wam się nie ukończyć jakiegoś tytułu. Albo mieć z ukończeniem spory problem. Tak naprawdę nie wszystkie produkcje zasługują na to aby poświęcić im czas, szkoda go dla gry, która jest po prostu kiepska lub z innego powodu nie bawi nas granie w nią, coś nie pasuje. Nie ten gatunek, jakieś kuriozalne założenie na którym twórcy oparli gameplay czy zwyczajnie nie wciąga. Zdarza się też tak, że próbujemy ukończyć grę, która zdecydowanie warta jest ukończenia, która niezmiernie nam się podoba, ale mimo to coś nie idzie…

Dla mnie takim przypadkiem jest seria Wiedźmin. Do pierwszej części podchodziłem trzy razy. To długa gra. Zwłaszcza jeżeli gra się tak jak ja – próbuje odkryć każdy jej sekret, wykonać każde zadanie poboczne, maksymalnie rozwinąć postać. To zaleta bo wykładamy niemałe pieniądze, a w zamian gra oferuje nam rozrywki na wiele, wiele wieczorów. Ale i wada, bo taką grę ciężko jest „przejść na raz” i nie chodzi mi o jedno posiedzenie przy kompie, bo to byłoby praktycznie niewykonalne. Ciężko jest aby podczas przechodzenia tak długiej gry nic nas nie rozproszyło, odwróciło uwagi. Wystarczy jakaś dobra książka, wyjazd czy inna gra. Awaria komputera tez wchodzi w grę, niestety dużo gier nie ukończyłem z tego powodu, że Windows padł i powstać nie chciał. Kiedy już zdarzy się, że coś odwróci na jakiś czas uwagę od danej gry to okazuje się, że do odstawionej raz produkcji ciężko wrócić.

Do trzech razy sztuka


Wróćmy do Wiedźmina. Dwa razy utknąłem gdzieś w trakcie pierwszego aktu, do ukończenia przygody zmobilizowała mnie dopiero rychła premiera drugiej części, na którą preorder już dawno był złożony. Od nowa, jako, że w międzyczasie zmieniłem komputer. Założyłem sobie, że w dwa tygodnie jakie zostały do uruchomienia dwójki przejdę jedynkę. Do wykonywania założenia przystąpiłem z niekłamanym zapałem, bo to świetna produkcja. Grałem po kilka godzin dziennie, od rana do wieczora jak się dało. Oczywiście po swojemu – czyli zaglądając wielokrotnie do każdej lokacji. Wypełniając wszelkie zadania, szukając nowych potworów, rozwijając postać. Spóźniłem się tylko o tydzień :-) I tak zmęczyłem tematem, że po dwójkę nie sięgnąłem przez kilka miesięcy. No ale w końcu sięgnąłem…

Trzy to chyba jakaś magiczna liczba w świecie Wiedźmina, bo tyleż prób ukończenia wymagała i druga część. Ponownie dwa razy utknąłem w akcie pierwszym kiedy grałem na komputerze. Tym razem motywacją do ukończenia nie była premiera części trzeciej, którą jak wiadomo przeniesiono na przyszły rok, a lektura Sezonu Burz – nowej powieści Andrzeja Sapkowskiego, która narobiła mi takiego apetytu na wiedźmińskie przygody, że postanowiłem powrócić do pozostawionego tytułu. Jako, że w międzyczasie gra wyszła na Xboxa 360 to zamówiłem tą właśnie wersję (przy czym nie obyło się bez przygód – grę musiałem reklamować i to dwa razy, ale o tym może innym razem).

Teraz, jakieś sześć miesięcy później, mogę już z dumą oznajmić – grę ukończyłem! Dlaczego tak długo? Oczywiście ponownie dała mi się we znaki natura „lizacza ścian”, ale nie tylko. O ile jedynce mogłem wtedy poświęcić więcej czasu tak z dwójką nie miałem tego luksusu. A że jest to gra, do której nie warto siadać jak się nie ma przynajmniej dwóch godzinek to w między czasie ukończyłem dwie inne produkcje, które były raz, że krótsze a dwa lepiej się sprawdzały w takich półgodzinnych – godzinnych sesjach.

To zbyt niebezpieczne by iść samemu… Weź to!


Więc grę skończyłem, a ileż się musiałem natrudzić! Ale oto byłem już na ostatniej prostej, ostatnie zadanie poboczne – odszyfrowanie manuskryptu i już mogłem pędzić zakończyć główny wątek. Należało zdobyć cztery składniki z pomocą których pewien czarodziej obiecał ściągnąć czar i ujawnić tajemnicę papirusu. Cztery składniki, a wśród nich takie rzadkości jak jajo Harpii, mózg Kaczerba czy feromony królowej Endriag. Miałem je wszystkie, nawet nie musiałem szukać. Oraz najpospolitszy składnik alchemiczny jakim jest krew Nekkera wojownika. Nekker to bestyja tłumnie zasiedlająca okolice Flotsam, również w Vergen nietrudno się na niego natknąć. Zawsze miałem tego pełno w inwentarzu i do niczego mi nie było potrzebne, bo mój Geralt alchemią specjalnie się nie parał. Punkty rozwoju inwestowałem w szermierkę. W Loc Muine, gdzie rozgrywa się ostatni, trzeci akt – Nekker nie występuje. Próżno tułałem się po podziemiach i kanałach w poszukiwaniu choćby jednego egzemplarza. Także handlarze z głównego placu lokacji nie potrafili mi pomóc. Za nic w świecie nie mogłem zdobyć tego jednego całkiem pospolitego przedmiotu. Niestety gra nie przewiduje możliwości powrotu do już raz opuszczonych lokacji. A że było to jedno, jedyne, malutkie poboczne zadanko, które nie było potrzebne do ukończenia gry zatem…

Cofnąłem się do połowy drugiego aktu, rozegrałem go jeszcze raz, zatroszczyłem się, aby mieć w plecaku jedną fiolkę krwi Nekkera wojownika, rozegrałem ponownie także i trzeci akt. Tak, dobrze czytacie: zamiast olać świstek papieru, który nie wiadomo co mi dawał, może nic ciekawego, wczytałem zapis z połowy gry i przebrnąłem przez nią jeszcze raz. Oczywiście poszło szybciej niż za pierwszym – znałem już lokacje, wiedziałem już co gdzie jest, z kim porozmawiać, co zrobić. Ale i tak przedarcie przez to zajęło mi kilka dodatkowych godzin. Kiedy już odszyfrowałem manuskrypt okazało się, że jest to schemat do wykucia legendarnego miecza, do którego potrzebne są… kolejne składniki. Z tymi już na szczęście nie było problemu a sam miecz miał niezłe statystyki. Gdyby nie to, że już miałem lepszy… Ale nic to! Ważne, że zadanie rozwiązane. A do zakończenia przygody od tego miejsca zostało raptem kilkadziesiąt minut.

Sam finał okazał się bardzo satysfakcjonujący. Rozwiało się sporo z nagromadzonych przez dwie części wątpliwości, ale i pozostało sporo nowych jak i nierozwiązanych dotąd pytań. Wystarczyło aby ostro zachęcić do kolejnej przygody. Wspominałem, że premiera trójki w przyszłym roku? Eh…

Ciężkie jest życie gracza


Ale to nie koniec mojej zabawy z Wiedźminem 2. To w dużym stopniu gra nieliniowa, na kształt zakończenia wpływają decyzje podjęte przez gracza w trakcie rozgrywki. Zatem ponieważ trzeci akt jest stosunkowo krótki to rozegrałem go jeszcze raz zmieniając część z moich dotychczasowych decyzji – ujrzałem nieco inne, aczkolwiek nie jakoś drastycznie zmienione zakończenie. Ale wpłynąłem tym zaledwie na sam koniec opowieści, więc różnica nie mogła być znacząca. Gdybym natomiast w pierwszym akcie podjął inne kroki to drugi wyglądałby diametralnie inaczej – nawet lokacja byłaby inna – a do trzeciego wkroczyłbym z zupełnie innej pozycji.


Teraz czeka mnie ciężka decyzja. Czy czas, w którym mógłbym grać w zupełnie inną, nową pozycję, poświęcić na kolejne przejście gry, którą już ukończyłem? Pewnie ostatecznie się zdecyduję. Na szczęście do premiery trójki zostało sporo czasu, więc ten dylemat mogę sobie zostawić na nieco później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz