Na pewno nie raz zdarzyło wam się nie ukończyć jakiegoś
tytułu. Albo mieć z ukończeniem spory problem. Tak naprawdę nie wszystkie
produkcje zasługują na to aby poświęcić im czas, szkoda go dla gry, która jest
po prostu kiepska lub z innego powodu nie bawi nas granie w nią, coś nie
pasuje. Nie ten gatunek, jakieś kuriozalne założenie na którym twórcy oparli
gameplay czy zwyczajnie nie wciąga. Zdarza się też tak, że próbujemy ukończyć
grę, która zdecydowanie warta jest ukończenia, która niezmiernie nam się
podoba, ale mimo to coś nie idzie…
Dla mnie takim przypadkiem jest seria Wiedźmin. Do pierwszej
części podchodziłem trzy razy. To długa gra. Zwłaszcza jeżeli gra się tak jak
ja – próbuje odkryć każdy jej sekret, wykonać każde zadanie poboczne, maksymalnie
rozwinąć postać. To zaleta bo wykładamy niemałe pieniądze, a w zamian gra
oferuje nam rozrywki na wiele, wiele wieczorów. Ale i wada, bo taką grę ciężko
jest „przejść na raz” i nie chodzi mi o jedno posiedzenie przy kompie, bo to
byłoby praktycznie niewykonalne. Ciężko jest aby podczas przechodzenia tak
długiej gry nic nas nie rozproszyło, odwróciło uwagi. Wystarczy jakaś dobra
książka, wyjazd czy inna gra. Awaria komputera tez wchodzi w grę, niestety dużo
gier nie ukończyłem z tego powodu, że Windows padł i powstać nie chciał. Kiedy
już zdarzy się, że coś odwróci na jakiś czas uwagę od danej gry to okazuje się,
że do odstawionej raz produkcji ciężko wrócić.
Do trzech razy sztuka
Wróćmy do Wiedźmina. Dwa razy utknąłem gdzieś w trakcie
pierwszego aktu, do ukończenia przygody zmobilizowała mnie dopiero rychła
premiera drugiej części, na którą preorder już dawno był złożony. Od nowa,
jako, że w międzyczasie zmieniłem komputer. Założyłem sobie, że w dwa tygodnie
jakie zostały do uruchomienia dwójki przejdę jedynkę. Do wykonywania założenia
przystąpiłem z niekłamanym zapałem, bo to świetna produkcja. Grałem po kilka
godzin dziennie, od rana do wieczora jak się dało. Oczywiście po swojemu –
czyli zaglądając wielokrotnie do każdej lokacji. Wypełniając wszelkie zadania,
szukając nowych potworów, rozwijając postać. Spóźniłem się tylko o tydzień :-)
I tak zmęczyłem tematem, że po dwójkę nie sięgnąłem przez kilka miesięcy. No
ale w końcu sięgnąłem…
Trzy to chyba jakaś magiczna liczba w świecie Wiedźmina, bo
tyleż prób ukończenia wymagała i druga część. Ponownie dwa razy utknąłem w
akcie pierwszym kiedy grałem na komputerze. Tym razem motywacją do ukończenia
nie była premiera części trzeciej, którą jak wiadomo przeniesiono na przyszły
rok, a lektura Sezonu Burz – nowej powieści Andrzeja Sapkowskiego, która
narobiła mi takiego apetytu na wiedźmińskie przygody, że postanowiłem powrócić
do pozostawionego tytułu. Jako, że w międzyczasie gra wyszła na Xboxa 360 to
zamówiłem tą właśnie wersję (przy czym nie obyło się bez przygód – grę musiałem
reklamować i to dwa razy, ale o tym może innym razem).
Teraz, jakieś sześć miesięcy później, mogę już z dumą oznajmić
– grę ukończyłem! Dlaczego tak długo? Oczywiście ponownie dała mi się we znaki
natura „lizacza ścian”, ale nie tylko. O ile jedynce mogłem wtedy poświęcić
więcej czasu tak z dwójką nie miałem tego luksusu. A że jest to gra, do której
nie warto siadać jak się nie ma przynajmniej dwóch godzinek to w między czasie
ukończyłem dwie inne produkcje, które były raz, że krótsze a dwa lepiej się
sprawdzały w takich półgodzinnych – godzinnych sesjach.
To zbyt niebezpieczne by iść samemu… Weź to!
Więc grę skończyłem, a ileż się musiałem natrudzić! Ale oto
byłem już na ostatniej prostej, ostatnie zadanie poboczne – odszyfrowanie
manuskryptu i już mogłem pędzić zakończyć główny wątek. Należało zdobyć cztery
składniki z pomocą których pewien czarodziej obiecał ściągnąć czar i ujawnić
tajemnicę papirusu. Cztery składniki, a wśród nich takie rzadkości jak jajo Harpii,
mózg Kaczerba czy feromony królowej Endriag. Miałem je wszystkie, nawet nie
musiałem szukać. Oraz najpospolitszy składnik alchemiczny jakim jest krew Nekkera
wojownika. Nekker to bestyja tłumnie zasiedlająca okolice Flotsam, również w
Vergen nietrudno się na niego natknąć. Zawsze miałem tego pełno w inwentarzu i
do niczego mi nie było potrzebne, bo mój Geralt alchemią specjalnie się nie
parał. Punkty rozwoju inwestowałem w szermierkę. W Loc Muine, gdzie rozgrywa
się ostatni, trzeci akt – Nekker nie występuje. Próżno tułałem się po
podziemiach i kanałach w poszukiwaniu choćby jednego egzemplarza. Także
handlarze z głównego placu lokacji nie potrafili mi pomóc. Za nic w świecie nie
mogłem zdobyć tego jednego całkiem pospolitego przedmiotu. Niestety gra nie
przewiduje możliwości powrotu do już raz opuszczonych lokacji. A że było to
jedno, jedyne, malutkie poboczne zadanko, które nie było potrzebne do
ukończenia gry zatem…
Cofnąłem się do połowy drugiego aktu, rozegrałem go jeszcze
raz, zatroszczyłem się, aby mieć w plecaku jedną fiolkę krwi Nekkera wojownika,
rozegrałem ponownie także i trzeci akt. Tak, dobrze czytacie: zamiast olać
świstek papieru, który nie wiadomo co mi dawał, może nic ciekawego, wczytałem
zapis z połowy gry i przebrnąłem przez nią jeszcze raz. Oczywiście poszło szybciej
niż za pierwszym – znałem już lokacje, wiedziałem już co gdzie jest, z kim
porozmawiać, co zrobić. Ale i tak przedarcie przez to zajęło mi kilka
dodatkowych godzin. Kiedy już odszyfrowałem manuskrypt okazało się, że jest to
schemat do wykucia legendarnego miecza, do którego potrzebne są… kolejne
składniki. Z tymi już na szczęście nie było problemu a sam miecz miał niezłe
statystyki. Gdyby nie to, że już miałem lepszy… Ale nic to! Ważne, że zadanie
rozwiązane. A do zakończenia przygody od tego miejsca zostało raptem
kilkadziesiąt minut.
Sam finał okazał się bardzo satysfakcjonujący. Rozwiało się
sporo z nagromadzonych przez dwie części wątpliwości, ale i pozostało sporo
nowych jak i nierozwiązanych dotąd pytań. Wystarczyło aby ostro zachęcić do kolejnej
przygody. Wspominałem, że premiera trójki w przyszłym roku? Eh…
Ciężkie jest życie gracza
Ale to nie koniec mojej zabawy z Wiedźminem 2. To w dużym
stopniu gra nieliniowa, na kształt zakończenia wpływają decyzje podjęte przez
gracza w trakcie rozgrywki. Zatem ponieważ trzeci akt jest stosunkowo krótki to
rozegrałem go jeszcze raz zmieniając część z moich dotychczasowych decyzji –
ujrzałem nieco inne, aczkolwiek nie jakoś drastycznie zmienione zakończenie.
Ale wpłynąłem tym zaledwie na sam koniec opowieści, więc różnica nie mogła być
znacząca. Gdybym natomiast w pierwszym akcie podjął inne kroki to drugi wyglądałby
diametralnie inaczej – nawet lokacja byłaby inna – a do trzeciego wkroczyłbym z
zupełnie innej pozycji.
Teraz czeka mnie ciężka decyzja. Czy czas, w którym mógłbym
grać w zupełnie inną, nową pozycję, poświęcić na kolejne przejście gry, którą
już ukończyłem? Pewnie ostatecznie się zdecyduję. Na szczęście do premiery
trójki zostało sporo czasu, więc ten dylemat mogę sobie zostawić na nieco później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz